Relacje z wypraw

 

Ale gorąco

JORDANIA- CZYLI W KRAINIE Z ‘BAŚNI TYSIĄCA I JEDNEJ NOCY’

 

Ale gorąco, nie wiem czy od emocji, malutkiego stracha siedzącego mi na ramieniu, czy od gorączki… Siedzimy w taksówce a arabska muzyka rytmicznie nam przygrywa. Przez cały czas coś pika w naszej ‘limuzynie’, jak to pieszczotliwie nazwała ją hotelowa obsługa. Po krótkiej konwersacji na migi orientujemy się, iż pika, kiedy auto przekracza prędkość 120km/h, czyli średnio po każdym przejechanym zakręcie, kiedy kierowca ‘wyrównuje’ prędkość. Dzień wcześniej, tak na dobry początek wyprawy odwiedziła nas dobrze znana polskim turystom w Afryce Zachodniej ‘faraonka’. Tak, więc siedzimy pocimy się i w napięciu wymieniamy pokrzepiające uśmiechy.

Uff.., docieramy do granicy, wysiadamy z taksówki, jako jedyni turyści przekraczający granicę na własna rękę. Już w Polsce, w zaprzyjaźnionym biurze podróży, gdzie wykupiliśmy tylko przelot i hotel w Egipcie (na granicy z Izraelem) nie do końca nam wierzono, że chcemy z plecakami na plecach przekroczyć w sumie cztery przejścia graniczne na Bliskim Wschodzie.

Na granicy jest pełno umorusanych strażników i wygłodzonych psów. Krajobraz jak w kraju trzeciego świata, ma się wrażenie, że buty, które ma się na sobie warte są czasem dużo więcej niż kosztowały. Przechodzimy granicę i do Izraela mamy jakieś 200m. Nagle, ni stąd ni zowąd słyszymy polski język. Ale mamy fuksa, to polska wycieczka z Katowic! Podłączamy się do nich, a przewodnik, z którym podróżują również nie dowierza, że jedziemy sami… Pozdrawiamy go serdecznie, gdyż rady jakich nam udzielił na tej i nie tylko tej granicy pozwoliły nam uniknąć kilku kłopotów. Zamieniamy kilka słów z wycieczką, wsiadamy z nimi do autokaru, który jedzie na granicę izraelsko-jordańską (to jakieś 15 km). Ten kawałek Izraela, który przemierzamy w niczym nie przypomina Egiptu, to jak zupełnie inny, europejski świat. Pomimo faktu, iż kraj jest w ciągłym stanie konfliktu z otaczającymi go państwami arabskimi, czujemy się tutaj dużo bezpieczniej niż za zachodnią jego granicą. No i wreszcie widać Jordanię, moją ukochaną Jordanię, którą chciałam zobaczyć, od kiedy byłam małą dziewczynką i czytałam ‘Baśnie z Tysiąca i Jednej Nocy’, oglądałam Aladyna i słuchałam opowieści o księżniczce Szeherezadzie, a później o tej prawdziwej księżniczce Jordanii- Rani, najpiękniejszej kobiecie Bliskiego Wschodu.

Na granicy wita nas król Abdullah i jego ojciec, oczywiście uśmiechają się przyjaźnie do nas z plakatów, które wiszą dosłownie wszędzie. Król jest wprost tam uwielbiany, to wielki autorytet dla każdego Jordańczyka, jak się później dowiadujemy. My ich też bardzo lubimy, gdyż okazuje się, iż nakazali oni swoim poddanym szacunek wobec turystów, co daje nam dużą swobodę w podróży.

Wykupujemy wizę, butlę wody i w końcu stawiamy stopę na jordańskiej ziemi. Wszyscy turyści wokół nas ładują się skrzętnie do swoich klimatyzowanych autokarów, w tym nasza grupa z Polski. My zostajemy zupełnie sami, ale nie dajemy za wygraną i dzielnie trzymamy się planu, czyli przeżycia niezapomnianej przygody!. Wsiadamy w taksówkę, poprzednio wytargowawszy cenę o połowę mniejszą od podanej ‘fixed price’, jakim to terminem lubią posługiwać się tamtejsi przewoźnicy. Ustalamy, iż jedziemy do centrum Aqaby, gdzie mamy wsiąść do rejsowego autobusu jadącego na pustynię Wadi Rum. Taksówkarz szybko wyczuwa jakiś interes, na razie nie podejrzewamy jaki, dopóki drogi nie zajeżdża nam jeep z Beduinem w środku. Dookoła pustynia, a on proponuje nam, że za ‘good price’ nas tam zawiezie. Jesteśmy wkurzeni na taksówkarza, ale trzeba jakoś załagodzić sytuację. Uśmiechamy się, ale twardo odmawiamy. Po jakimś czasie Beduin mocno schodzi z ceny i widać ze każdy z nas ma już dosyć, więc decydujemy się z nim zabrać. Jakoś dobrze mu z oczu patrzy.

Po chwili nawiązujemy konwersację a Jamie okazuje się świetnym przewodnikiem i skarbnicą wiedzy na temat zakątków tego pięknego kraju.

W drodze do Wadi Rum podziwiamy krajobrazy Arabii, kolory pustyni stają się coraz bardziej pomarańczowe, aż powoli przechodzą w czerwień. Otaczają nas zapierające dech w piersiach widoki, okrągłe skały tworzą kanion. Docieramy do miejsca, gdzie zaplanowaliśmy nasz nocleg. To kilkadziesiąt namiotów na pustyni, tworzących osadę. Nie, nie ma tutaj  niestety żadnego hotelu, czy budynków, to po prostu środek pustyni. Jamie jednak nie daje za wygraną i nie chce nas tak łatwo pożegnać. Wykonuje kilka telefonów i w końcu decydujemy się zobaczyć obóz, prowadzony rzekomo przez jego ‘friend’. To podobne skupisko namiotów. Na powitanie wychodzi nam dwóch Beduinów. Są równie mili i zainteresowani naszymi skromnymi osobami, co Jamie. Siadamy z nimi do stołu i popijamy herbatkę. Jamie ochoczo częstuje się naszą butelką wody, naszą jedyną butelka wody na tej pustyni…. W odpowiedzi na to gdzie jest sklep, odpowiada, że na pewno nie tutaj.. Dobrze, może poradzimy sobie jakoś, jak wielbłądy. A właśnie, a propos wielbłądówJ Mówimy naszemu wspaniałemu przewodnikowi, że chcielibyśmy zwiedzić pustynię na garbach tych zwierzaków. Jamie myśli, myśli i dzwoni. Po 10 minutach w naszą stronę biegną dwa piękne wielbłądy poganiane przez dwóch małych chłopców. Niesamowite, środek pustyni, a wszystko można załatwić ‘na telefon’ Teraz czeka nas niesamowita przejażdżka, jest cudownie oglądać zachód słońca na pustyni. Spędzamy noc w obozowisku, pod niebem pełnym spadających gwiazd, bliskich na wyciągnięcie ręki. Czasem słychać dziwne odgłosy, coś jak wycie kojota… nie, przecież tutaj nie ma kojotówJ, może to jakieś inne drapieżne zwierzaki, albo tylko nasza wyobraźnia serwuje nam dodatkowe emocje. Kulimy się w namiocie i zapadamy w sen, a budzi nas świt na pustyni. Po obfitym śniadaniu decydujemy się od razu ruszać z Jamie do Petry, starożytnego miasta wykutego w skale. Po drodze Beduin zabiera autostopowicza, twierdząc że to jego ‘friend’, który prowadzi biuro turystyczne w Petrze.  Niech i tak będzie, witamy się i prowadzimy miłą konwersację, poznając lokalne obyczaje, arabskie historie i co trochę zatrzymując się na kawę (Jamie ma nawet własna szklankę w swojej Toyocie, którą napełnia przy każdym przystanku). Docieramy do miasta Wadi Musa, bramy do zagubionej w skałach Petry.

Jamie jak zwykle proponuje nam nocleg u swojego ‘friend’, lecz my mamy już rezerwację w innym hostelu. Jamie zaczyna się dziwnie zachowywać i mówi, że dobrze zawiezie nas tam, ale zostawi na rogu, gdyż właściciel hotelu zdecydowanie nie jest jego ‘friend’. Cóż za odmiana, a już myśleliśmy że cały przemysł turystyczny Jordanii to jedna wielka rodzina.

Rozstajemy się z sympatycznym Beduinem i obiecujemy odezwać się do niego już z Polski.

Niewątpliwie to człowiek, który jednym telefonem potrafi spełnić każdą zachciankę turysty.

Wchodzimy do hotelu, a tam wita nas, bądź i nie właściciel. Postawny Arab, srogo mówiąc, że właśnie wrócił z pralni i widział kto nas tutaj przywiózł. Na co my udajemy że nic nie wiemy na temat wyraźnego konfliktu miedzy tymi dwoma ‘friends’. Po krótkiej rozmowie, wielkolud już wita nas z otwartymi ramionami i oczywiście planuje nam już cały pobyt. Zaczynamy od obiadu w lokalnej knajpce u jego ‘friend’, ja przypłacam kosztowanie lokalnych przysmaków powiedzmy ‘jordanką’. Po obiedzie wchodzimy do hotelu i naszym oczom ukazuje się zjawa, no może nie do końca zjawa, ale nasz taksówkarz z granicy w Aqabie. On wydaje się być nieco spłoszony faktem, iż popija herbatkę u naszego hotelarza, a dzień wcześniej sprzedał nas Beduinowi, zdecydowanie nie będącego ‘friend’ tego hotelarza, co może go niewątpliwie rozwścieczyć i spowodować zaprzestanie biesiadowania. No nic, cała sytuacja kończy się zabawnie, a wszystkie strony wolą uznać, iż z tymi przybyszami/tubylcami jest coś nie do końca w porządku.

Wieczorem udajemy się na spektakl ‘Petra by Night’. To niesamowite przeżycie. W grupie około stu turystów przemierzamy trzy kilometrowy szlak do skarbca, głównej budowli Petry przez wąski wąwóz, na tę okazję specjalnie ozdobiony lampionami. Docieramy do dziedzińca usłanego matami, gdzie przy akompaniamencie muzyki, popijając lokalną herbatkę (nie wnikamy w jej tajemnicze składniki) słuchamy śpiewanych opowieści rodem z Arabii. Jest pełnia, a cały spektakl robi niesamowite wrażenie, to coś jakby przenieść się w tamte czasy prastarej cywilizacji i poczuć się jak w baśni z tysiąca i jednej nocy.

Na drugi dzień zwiedzamy całe miasto wykute w skale. Około dwunastej upał jest już tak niesamowity, że ja odmawiam pójścia dalej. Cały czas kuszą nas osiołki poganiane przez małych chłopców, wykrzykujących ‘taxi, taxi’. W końcu, decydujemy się na tą formę zwiedzania, gdyż chcemy jak najszybciej dojść do celu, podobno niesamowitego Monasterium, na szczycie góry. Osiołki, wcale nie są przygłupie, jakby to się wydawało. Na ślepo potrafią wyczuć drogę, nie ześlizgując się z kamieni. Chyba bardzo polubiłam od tej pory te zwierzątka. Nareszcie docieramy na samą górę i rzeczywiści widok zapiera nam znów dech w piersiach. Wielki klasztor wykuty w skale imponuje swoją ogromnością. Siadamy na herbatkę, podziwiamy i znów przeżywamy mistyczne wrażenia. Schodzi się już dużo łatwiej, uff… padamy. Przydałby się jakiś środek lokomocji, ja znów wsiadam na osiołka. Mija nas jeep, a w nim nasz autostopowicz, czyli ‘friend’ Jamiego. Poznaje nas, my w osłupieniu nie możemy uwierzyć w to spotkanie. Może rzeczywiście Jordańczycy to taki przyjazny naród, że wszyscy wszystkich znają. My już też, przynajmniej, jeśli chodzi o ‘ludzi’ z przemysłu turystycznego.

Na szczęście nasz hotelarz zdążył nam już załatwić transport do Ammanu i hotel tam na miejscu. Wsiadamy w rejsowy autobus, jest klima, uff.. Podążamy na północ. Na Bliskim Wschodzie dość wcześnie robi się ciemno, dlatego też jak już w końcu docieramy do stolicy Jordanii, panują już egipskie ciemności. Otacza nas grupka taksówkarzy, którzy za grube dinary ofiarują podwózkę. O nie, na to się  nie damy naciągnąć! Po kolejnych negocjacjach lądujemy w hotelu, który okazuje się siedliskiem wszelkiego robactwa i najchętniej tę noc chciałabym wymazać z moich wspomnień, jednak zapada ona jeszcze głębiej w mojej pamięci dzięki uroczemu recepcjoniście, który wygląda jak rodem wzięty z horrorów Tarantino..(każdy może sobie tutaj dopasować odpowiedni wizerunek). Decydujemy się jednak zostać, pomimo tego, iż pokój, jaki dostajemy pod zasłonkami kryje jedynie ścianę, odcinając drogę ucieczki (w razie czego oczywiście). Wychodzimy na miasto, znajdujemy się w centrum starego Ammanu, otaczają nas niesamowite dźwięki, dolatują do nas nieznane zapachy, tłum ludzi krząta się po malutkich uliczkach pomimo już późnej pory. Przemykamy się w poszukiwaniu jedzenia budząc duże zainteresowanie wśród tubylców, zwłaszcza ja, gdyż jak się szybko orientuję okazuję się być jedyną kobietą w zasięgu wzroku…W końcu udaje nam się znaleźć poleconą przez zaprzyjaźnionych dwóch amerykanów (kolejne niesamowite spotkanie, poznaliśmy ich w hostelu w Petrze) knajpkę. Wygląda jak speluna, ale jedzenie jest wyśmienite.. kofta, humus, palce lizać! Mamy teraz okazję przyjrzeć się otaczającym nas kolorom i spróbować smaków prawdziwej Jordanii.  Mężczyźni jedzą i głośno rozprawiają, popijając mocną kawę, żadnego alkoholu, to przecież kraj muzułmański. Niesamowita jest jednak ta kultura, bardzo otwarta, ciepła i gościnna można powiedzieć, że tak nam odległa, a jednak bardzo bliska.

Na następny dzień ruszamy z powrotem do Izraela i do naszego hotelu poleżeć trochę na plaży (ale oczywiście nie za długo, bo już nas gdzieś nosi). Na granicę dojeżdżamy umorusani, jeszcze w piasku z Petry, po nieprzespanej nocy w Ammanie. Nagle podjeżdża znajomy nam autokar z wypoczętą i zrelaksowaną wycieczką z Katowic!, cóż za kolejny zbieg okoliczności! Czyżby? a może cały czas czuwał nad nami król Abdullah? J Pomimo zmęczenia czujemy dumę, że daliśmy radę zobaczyć Jordanię na własną rękę, bo takie wrażenia są bezcenne. Ta wyprawa na długo pozostanie w naszych sercach.

Już teraz marzę o kolejnej podróży przez pustynie, stepy i góry z plecakiem na plecach, mając tubylców za przewodników. Może będzie to Patagonia…zobaczymy co przywieje wiatr.

  • odkryj HARMONIĘ
  • przeżyj EMOCJE
  • zacznij KOMUNIKACJĘ
  • odkryj PASJĘ
  • nawiąż WSPÓŁPRACĘ
  • poczuj MAGIĘ
  • zasmakuj ŚWIATA
  • zasmakuj ŚWIATA